Tego wieczoru spadam jak od dwudziestu kilku lat
Jak rzucony w czarną otchłań ciała krwawiący płat
Widziałem cichy błysk – to był roześmiany kat
Pamiętam tylko tyle po tym jak runął poznany świat
„Nie zatrzymasz spadania, nawet gdybyś tego chciał
To kara za niszczenie pięknych, młodych, silnych ciał
Nie zatrzymasz spadania, nawet gdybyś mdlał
To nagroda, jesteś w niebie i zmień myśli swoich kształt
Nawet jeśli tego nie chcesz, możesz lecieć tylko w dół
Bo nie potrafisz zagrać wszystkich powierzonych ról
I choćbyś nawet upadł łamiąc kręgosłup na pół
Nie odbiorę Ci wieczności, musisz poczekać na cud
Spadając tak bez końca zapomnisz co to czas
Szczególnie kiedy blask dnia tak szybko zgasł
Dziś będzie tylko otchłań i transcendecja szarych mas
Poza tobą, w zapomnieniu, bez ciebie, mnie i nas
Spadając tak bez końca zapomnisz co to sen
„Umysł nie-wiem” jak u tybetańskiego mnicha zen
I nie zwrócisz już uwagi słyszcząc „Spójrz na niego, to ten”
Bo spadanie w czarną otchłań to życia twojego cel
Jak przypływy i odpływy w odwiecznym tańcu mórz
Ty też nie upadniesz, choć kiedyś zetrzesz z powiek kurz
Na ogromne połacie zeschłych, bladych, białych róż
A później na trzymany w Twojej dłoni lśniący nóż”
Kilka chwil przed tym czułem tlenu żrące opary
Zatrzasły się powieki i zniknął wspomnień czar
Na spadanie przecież nie mogłem być za stary
Nie traktuj go jako kary, przyjmij jako dar.