5.05.2012

Nie lubię pisać...

              Nie lubię pisać pod wpływem emocji, a na nieszczęście wtedy najlepiej mi to wychodzi. W ogóle nie lubię pisać, najlepiej to położyłbym się na kanapie i leżał w nieskończoność wsłuchując się w spokojną i cichą taflę moich myśli, uczuć i emocji. Wczuwałbym się także w rytmiczne bicie Twojego serca, a jedyną fizyczną rzeczą, którą bym wtedy doznawał byłby Twój oddech spoczywający do wiecznego snu na moim prawym, zanurzonym w ekstazie policzku. Jedlibyśmy brzoskwinie, wcześniej krojąc je na jak najmniejsze cząstki, by starczyły na więcej, byśmy leżeli kilka brzoskwiniowych kęsów dłużej. Brzoskwinie byłby naszym jedynym posiłkiem, nasze ciała chudły by z tygodnia na tydzień. Po miesiącu nie miałbym już ochoty z Ciebie wychodzić, wypływać z Twoich oczu do brudnego i zatrutego świata, wygrzebywać się zakamarków Twojej duszy i odmętów umysłu. Po pół roku przestałbym odróżniać moje palce od Twoich, po roku nie wiedziałbym, które ciało należy do Ciebie, założyłbym, że oba. Później zaczęlibyśmy się starzeć, bardziej i bardziej, a w bramy wieczności wpłynęlibyśmy kryształową gondolą nonsensów i niedorzeczności naszego ziemskiego bytu.

              Nie lubię pisać pod wpływem emocji, bo zazwyczaj są to złe emocje, które szukają ujścia, a więc i to co piszę jest złe. Przesiąknięte tym wszystkim, co ujawnia się kiedy klucz pokoju przekręcę dwa razy w prawo, zagaszę światło, zasłonię żaluzje okien i wyjmę puzzle rzeczywistości, które przez przypadek roztrzaskał mi uciekający czas i zacznę je układać, na nowo, jak za każdym razem. Zawsze inaczej, wciąż rozpatrując moje równanie zysków i strat, zwycięstw i porażek, zdjęć w pamiętniku i dziur w pamięci by zbudować misterny plan ucieczki, krok po kroku, element po elemencie, który znów będę musiał zburzyć, gdy ktoś zapuka do drzwi lub gołąb zaszeleści skrzydłami za oknem. Złe emocje zawirują, wypluję z głowy wizje i idee, które zdechną wykrwawiając się na zimnym i deszczowym bruku wszechświata pod nogami post apokaliptycznych zombie, co jakiś czas przejawiających bezwarunkowe odruchy ludzkiej życzliwości.   

            Nie lubię pisać pod wpływem emocji, zawsze wtedy wypływa ze mnie to co tak głęboko próbuję ukryć przed światem i większością ludzi. Cała ta ckliwość, melancholijność, czułość, apatia i rozmarzenie. Właśnie dlatego nie lubię pisać, bo mi życie wtedy ucieka przez palce, chwila po chwili, jak wagony pędzącego pociągu, a ja w między czasie przeskakuję z płatu skroniowego na potyliczny, kolejny raz rozważając czy lepiej będzie Cię zapomnieć czy znienawidzić. Raz myślę o Tobie, drugi raz znów o Tobie. Później myśli o osobie zamieniam na myśli o zdjęciach w głowie, których  nigdy nie uchwycę na żadnej kliszy, a na końcu zastanawiam się które zniszczyć, a które cudownie ocalić od zapomnienia. Przez to wszystko czasami zapominam nawet jak mam na imię. Wydaje mi się, że jestem kubkiem po herbacie, który jeszcze przed chwilą całym swym ciepłem ogrzewał Twoje usta. Herbata wypita. Ja stoję tu nadal, zimny, pusty i zapomniany.

Nie lubię pisać pod wpływem emocji. W ogóle nie lubię pisać, bo pisanie to obnażanie swojej duszy, taki mentalny ekshibicjonizm. Piszesz teksty takie jak ten, później je czytasz i zdajesz sobie sprawę, że stoisz przed swoim czytelnikiem zupełnie nagi, obdarty z szat jak przed piłatowskim sądem, albo nawet sądem ostatecznym. Twój czytelnik wie o Tobie wszystko. Najgorszą rzeczą jest wiedzieć co czuje drugi człowiek, dziewięćdziesiąt procent ludzi, prędzej czy później, wykorzystuje to przeciwko Tobie, pozostałe dziesięć to równie naiwni uczuciowi ekshibicjoniści co Ty. A więc siedzę teraz nagi w sześciennej, szklanej sali na krześle z bukowego drewna i czekam na krytykę, ocenę, sądy. Czekam na Twój sąd. Powiem Ci co myślisz, albo i nie. Nic Ci nie powiem. Po prostu… sobie… posiedzę…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz