27.03.2011

Ann

Tego wieczora praca w zagłębiu zepsutych i pijanych marionetek, którymi wciąż za sznurki porusza wolna niewola, dłużyła się Ann niesamowicie. Od kiedy tylko pamięta  "Mirrors" było jak szambo - przy barze niedołężni, młodzi, upici życiem zalotnicy, przed których wzrokiem nie potrafiłaby się ukryć nawet w piekle, a może przede wszystkim tam, w głębi tego cuchnącego przepoconymi koszulami i zgniłymi mózgami miejsca, na wciąż wygodnych, choć wyglądających jak wypoczynek jakiegoś kloszarda spod supermarketu kanapach starcy z powiekami do pasa i brodami do kolan w otoczeniu kobiet o obyczajach lżejszych niż Marguerite Gautier na próżno szukających tu swojego Duvalla.
La Traviata trwała całymi nocami, choć żadnego zauważalnego skutku nigdy nie przynosiła, one wychodziły zniesmaczone i zawiedzione, oni jak młodzi bogowie nie wiedzący co to strach, ból i cierpienie z jedynie lekkim niedosytem, że spotkane kobiety nie były damami lecz zwykłymi dziwkami.

-Jeszcze tylko zakupy i mogę wracać do domu - Choć wcale tego nie chciała, po co wracać do mieszkania, do pracownika prosektorium - niedoszłego pisarza, do zakurzonych parapetów, zakurzonych mebli, zakurzonych poranków w zimnym jak kostnica łóżku. Nie było warto, ale przecież przyzwyczajenie drugą naturą człowieka, jakże złudną, pokrętną i nieprawdziwą. Drogę z "Mirrors" do "Night Sun" uprzykrzały myśli jak bardzo chciałby odejść, coś zmienić, cokolwiek, wyrwać się z rutyny i marazmu, a krótka czerwona sukienka wciąż falowała pod wiatrem przejeżdżających samochodów odsłaniając co jakiś czas wciąż ponętne uda nie ruszone siłą czasu, zupełnie takie same jak piętnaście lat temu, kiedy jako studentka stosunków międzynarodowych Uniwersytetu Bristolskiego poznawała przystojnego i elokwentnego, młodego pisarza. Chciała być dyplomatą, jednak jedyne co pozostało to przesuwać szklanki po wypolerowanym mahoniowym blacie jakimś życiowym nieudacznikom.
Zazwyczaj droga do całodobowego supermarketu zajmowała jej dziesięć minut, ale zależało to od długości myśli, które towarzyszyły jej w conocnej wędrówce, a raczej ich ciężaru. Za mostem skręciła w drugą przecznicę, ciemną, brudną i zagadkową. W kamienicach nigdy nie widziała światła zwiastującego obecność kogoś żywego, czasami jakiś kot lub bezpański pies przebiegł jej drogę pobudzając ciało do reakcji, a zmęczony umysł wyrywając z letargu. Czasem jakiś szum zza kontenerów ze śmieciami był znakiem niepewnego snu, nigdy nie zastanawiała się kto może tam spać, czasami wyobrażenia bywają straszniejsze niż rzeczywistość, więc wolała po prostu iść.

-Dobry wieczór. Pani, sama? Dokąd? To niebezpieczna ulica - Był średniego wzrostu, ubrany w stylową koszulę, na ręce drogi zegarek, jednak najlepsze lata miał już za sobą. Przybliżył się nieco, pewnym krokiem wzbudzającym raczej zaufanie niż obawę.
-Tam gdzie zawsze. Każdego wieczoru.
-Mogę Pani towarzyszyć. Tak piękna kobieta nie powinna chodzić sama.
-Dziękuję. Czas mnie goni.
Zrobił kolejny krok. Ann była już w zasięgu jego oddechu. Choć spodziewała się raczej toksycznych wyziewów metabolitów etanolu, to ostry zapach mentolu przypomniał jej panaceum dziadka na wszystkie dolegliwości, którego kiedyś wypił za dużo.
Silny, niemal stalowy uścisk spoczął na jej barku. Próbowała cofnąć się kilka kroków w tył, lecz jej nie pozwolił.
-Proszę mnie puścić. Spieszy mi się.
-Mnie też. Proszę zdjąć sukienkę.
Zimne ostrze hartowanej stali dotknęło jej subtelnej i wysmukłej szyi, skóra w mgnieniu oka pokryła się kroplami krwistoczerwonej cieczy, po chwili tworząc kaskadę spływającą wzdłuż obojczyka i niknącą w staniku.
***
-Dobr czór.. ciałbym łosić przestwo.
-Dobry wieczór. Komisariat numer dziesięć w Bristolu. Proszę podać imię, nazwisko, miejsce, z którego Pan dzwoni i opisać co się stało.
- Jacob Carpenter, Bristol, zazłem kobte, st naga, mźle, że nie żyje. - Czasami pijacki bełkot pragnie powiedzieć dużo więcej niż jest w stanie. Niezliczona ilość razy, kiedy umysł nie myśli już całkiem racjonalnie, a wargi całkiem racjonalnie nie są w stanie powiedzieć za dużo. Teraz była taka chwila, jedna z wielu, pierwsza z kolejnych.
-Gdzie Pan jest. Proszę podać adres albo opisać.
-Bristol.  Taa.. Bristol.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz