Wpatrzony w opróżniającą się szklankę powietrza wzrok nie słyszy nic. Cały gwar miejsca, w którym znajdował się Jacob był nieistniejący i odrealniony. Pochodził jakby z zupełnie innego świata, całkiem obcego i nic nie znaczącego. Zadymiony drink bar w południowym Bristolu był jedynym miejscem w Anglii, w którym cała rzeczywistość zdawała się przestawać istnieć, gdzie czas był tylko strzałką prowadzącą z jednego niebytu w drugi, z jednej zagadki do kolejnej, chwilę obecną omijając szerokim łukiem. Ciszę tego miejsca co jakiś czas przerywały tylko odgłosy przesuwających się szklanek z grubym dnem, pełnych lodu i powietrza oraz zapalniczek rozniecających płomień dla kolejnych papierosów, z których dym miał zastąpić w płucach życiodajny tlen.
-Jeszcze jedna. - Martwym, zwiastującym raczej śmierć niż zwycięstwo głosem poprosił o kolejną szklankę powietrza z lodem, bez cytryny. Te słowa były najczęściej wypowiadanymi przez Jacoba od pół roku. Jeszcze jedna, a później kolejna, kolejna, kolejna, a później poranek, skacowane, porozrzucane po całym, ciasnym hotelowym pokoju nogi, ręce, gdzieś w kącie uszy, zawinięte w plastikową torebkę, aby nie musiały już słyszeć tych samych, powracających każdego wieczora myśli o miejscu, którego nigdy nie miał, o chwilach, których nigdy nie było dane mu przeżyć i o wyrzutach sumienia, których nigdy nie będzie potrafił włożyć do ciemnej, dębowej trumny i zakopać na jakimś przedwojennym cmentarzu pośrodku niczego. Za szafą oczy opatulone szczelnie ciemną tkaniną, przewiązane recepturką, z dala od światła, zdala od okien, luster i zdjęć.
-Jeszcze jedna - Ręka prawie bezwładnie uderzyła w świerzo wypolerowany przez kelnera, mahoniowy blat, te same oczy, które już za niedługo znajdą się w miejscu bez światła, bez czasu i wspomnień, równie martwym wzrokiem co pięć minut temu chciały wymusić na dziwaku za ladą kolejną szklankę pełną powietrza i lodu.
-Przecież bez powietrza nie można żyć.
-Tak samo jak bez wspomnień - odparł dziwak za ladą.
-A co to są wspomnienia?
-A co to jest powietrze?
-Nim oddycham. Jeszcze jedna.
To była już dziesiąta. Nie godzina, szklanka. Dziesiąty oddech przybliżający coraz bardziej do zrozumienia, że igraszki losu są czymś więcej niż tylko ślepymi próbami uzmysłowienia szleńcom, że rzeczywiście nie istnieją, a może jest zupełnie inaczej. On tego nie wiedział. Jeszcze.
-Dobry Wieczór. - Przysiadło się do niego jego lustrzane odbicie.
-Poczekaj, jeszcze jeden oddech - I wychylił szklankę przełykając zawartość na trzy razy, razem z lodem. Szklankę odłożył z powrotem na mahoniowy blat.
-Powinieneś wrócić - Lustrzane odbicie, zdawało się dawać mu całkiem dobrą, logiczną i rozsądną radę.
-Wrócić? Do czego?
-Do domu.
-Do hotelowego, cuchnącego tanim żarciem pokoju?
-Nie, do domu.
W domu, a raczej w czymś co tylko pod względem architektonicznym przypominało dom, nie było już luster, zbił wszystkie. Nie było zdjęć. Spalił. Stał tylko fotel, a przed fotelem telewizor. Kiedy sprzedał meble i wszystkie cenniejsze rzeczy by móc oddychać postanowił przeprowadzić się do hotelu. To miejsce nie było już domem.
Hotel też nim nie był.
Lustrzane odbicie zniknęło rozpływając się w papierosowym dymem i uleciało w niebyt, tak jak odlatywał Jacob, każdego wieczoru w "Mirrors" - drink barze, który stał się jego domem, miejscem, w którym spotykał duchy przeszłości. Stawał z nimi do walki i zawsze przegrywał. Duchy przeszłości nie pozwalały spotykać mu ludzi, nie pozwalały pracować, spełniać się, nawet uprawiać zwierzęcego seksu, który dawał mu kiedyś tyle ukojenia. Duchy dwóch córek i żony nie pozwalały patrzeć wstecz, ani w przyszłość. Choć nie był mordercą, czuł się jak morderca. Oni mogą tylko oddychać.
Wsiadł do nocnego autobusu linii 607, na obrzeża miasta, zobaczyć jeszcze raz miejsce, w którym raz na zawsze pożegnał się z powietrzem, które dawało życie. Na asfalcie wciąż były plamy krwi, w rowie obok odłamki potłuczonego szkła.
Piszesz oszałamiająco... tylko czemu zawsze psychodelicznie i smutno?
OdpowiedzUsuńChcę - Żądam - Proszę
coś wesołego dnia mnie...
Angel