15.03.2011

Przez piekło na bosaka

Niedzielne popołudnie zawsze było dla mnie dniem odpoczynku i regeneracji sił, dziś podziwiałem Dantego i jego Boską Komedię, a także rozmawiałem z Platonem. Jednak jak przystało na prawdziwego humanistę odmęty piekielne były o wiele bardziej interesujące i to wcale nie ze względu na znajomych z dzieciństwa - z czasów mroku i ślepoty, ale ze względu na ludzi, którzy się tam znaleźli oraz towarzysza, z którym dane mi było odwiedzić zakamarki piekła mojej chorej wyobraźni w poszukiwaniu czegoś czego jeszcze nie udało mi się poznać.

Najciekawsze było to, że tak naprawdę w przesiąkniętym złą sławą piekle wielu potępieńców i wyrzutków ludzkiej moralności znalazło się niesprawiedliwe, przez pomyłki za ziemskiego życia albo zupełnie przez przypadek, wielu urodziło się w nieodpowiednim czasie i miejscu. Nie spotkałem tam, ku mojemu rozczarowaniu, największych zbrodniarzy tego świata, nie było Hitlera, nie było Kuby Rozpruwacza, próżno było tam szukać innych seryjnych morderców czy zbrodniarzy przeciwko ludzkości. Wówczas zrozumiałem, że tak naprawdę, wyżej wymienieni byli tylko demonami, a może aż demonami, z mojej perspektywy, nie wiem co gorsze, po zabiciu ciał, zbuntowane i upadłe dusze wciąż pozostały tak blisko ludzi.

Widziałem natomiast rozpaczających żołnierzy, którzy słuchali tylko ludobójczych rozkazów swoich przełożonych, zaślepionych powstańców, którzy mordowali w imię abstrakcyjnych pragnień i nierealnych idei, widziałem złodziejaszków kradnących chleb dla swoich głodnych i wychudzonych dzieci oraz zdradzonych mężów z krwią swoich żon na rękach, żon, które kochali i które, wydawało im się, że i ich kochają. Nie znalazłem tam zła, o których piszą święte księgi, o którym za młodu słuchałem z kościelnej ambony. Znalazłem tam za to wielu nieszczęśliwych ludzi, którzy przez całe życie byli nieświadomie kierowani przez religijnych fanatyków, generałów, przewodniczących, szefów, fałszywych przyjaciół i "kochających" partnerów. Nie było tam ani grama zła, jedynie gęste i słone od łez powietrze. Pomyślałem, że mogłoby to być miejsce w sam raz dla mnie, tutaj mógłbym się spełniać, rozmawiać z duszami i opisywać ich historię, tutaj nigdy nie brakło by mi tematów, a jedynie natchnienia mogłoby brakować, bo która Beatrycze odważyła by się tutaj ze mną zapuszczać - żadna. Pewnie i ja na to bym się nie odważył, gdyby nie Dante.

Zafascynowało nas gdzie możemy znaleźć coś przesiąkniętego złem do szpiku kości, do ostatniej rozgrzanej kropli krwi uderzającej w zmrożone dłonie, skoro nie udało się w dantejskim piekle, udaliśmy się do czyśćca. Siedziało tam kilku starców, grali w karty, pili piwo, rozmawiali o dziewczynach ze świerszczyków i śmiali się tak głośno, tak ohydnie szyderczo, gnuśnie i odstraszająco, że wolałem się nie zbliżać. Całe to miejsce wyglądało jak szynk z dziewiętnastowiecznej bolszewickiej Rosji, drewniane długie ławy, żelazne kufle, brudne śmierdzące kufaje. Jednak ci ludzie mieli w oczach coś co nie pozwoliło mi odejść bez słowa. Okazało się, że ci ludzie znienawidzili siebie, a przez to świat. Siedzieli tam pijacy przez całe życie zabijający swoje pragnienia, którzy nigdy nie znaleźli wystarczająco dużo wódki aby zrozumieć co tak naprawdę dzieje się w ich gnijących od środka duszach, świerszczyki przeglądali seksoholicy, którzy substytutem miłości, bliskości i intymności uczynili dziki, brudny i zwierzęcy seks, byle gdzie, byle z kim, nie musiała być nawet żywa, byle wciąż ciepła. 
Dalej byli tylko ludzie, którzy przesiedzieli na kanapach całe swoje życie, zbyt leniwi żeby z nich kiedykolwiek się podnieść, siedzieli tam dalej, żłopiąc gin z tonikiem i patrząc na grające w karty trupy ludzkich dusz. Kiedyś zastanawiałem się jak wygląda szkielet duszy i czy w ogóle takie coś istnieje. Teraz wiem jak wygląda kościotrup duszy. Siedzi w zadymionym barze, patrzy ślepo w barmana i zamawia kolejnego drinka. Pewnie też go kiedyś widziałeś, choć w gruncie rzeczy nie są, nie byli, oni źli to palące wyrzuty sumienia sprawiały, że stali się bezużyteczni.

Nie znaleźliśmy zła tam gdzie powinno się ono znajdować, więc ostatnim przystankiem, było miejsce gdzie być go nie powinno - raj. Miejsce, które stworzyli sobie ludzie wierząc w nie na Ziemi. Byli oni jednak równie nieszczęśliwi jak ci w piekle. W niebie mało było lądu, większość pokrywał ocean rozczarowań. 
-To pewnie na nim gdzieś tam jest moja bezludna wyspa - pomyślałem, wysyłając szyderczy uśmiech do samego siebie.
 W niebie zła nie znalazłem, Dante też nie, w sumie nie wiele tam było, kilka kwiatów, kilka ławek, na których siedziało kilkoro uśmiechniętych ludzi. Podszedłem do jednej z ławek z bukowego drewna przyozdobionej mosiężnymi kutymi podłokietnikami, trochę niepewnym krokiem, Dante jak zawsze w takich sytuacjach pozostał kilka kroków za mną, twierdził, że ma już dość ludzi i chociaż po śmierci chciałby móc ich nie spotykać, oczywiście ja byłem wyjątkiem.
Siedziała tam para, kobieta i mężczyzna, właściwie chłopak i dziewczyna, na oko rocznik osiem osiem, zdecydowanie zbyt młodzi jak na niebo.
-Jaki jest powód waszego uśmiechu? - Zapytałem, nie wiedząc za cholerę jakiej odpowiedzi mogę się spodziewać.
-A czy pozostało nam coś innego?. -Odpowiedział pytaniem na pytanie  i spojrzał na siedzącą obok, piękną młodą kobietę.
-Szukam zła. - ...chciałem zapytać czy go nie widzieli gdzieś pośród fal roztrzaskujących się o pobliski brzeg oceanu, lecz nie zdążyłem...
-Szukasz zła? Wracaj na Ziemię.

Kiedy otworzyłem oczy, wisząc jak co niedziela pod moją ulubioną kokosową palmą i trawiąc syty świąteczny obiad pewne rozczarowanie zarysowało grymas na mojej twarzy i tylko przez moment chciałem jakoś wyrwać się z bezludnej wyspy, by poznać całe zło tego świata. Na szczęście, tylko przez moment...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz