Była północ. Pusty kubek po kawie, kilka niedopalonych papierosów, dziesiątki zgnieconych, niezapisanych do końca kartek, ze zdaniami pourywanymi w połowie, co chwilę przypominały Gregowi jak nieudolnym pisarzem może być pracownik prosektorium. Setki maszynopisów, ani jednej wydanej książki. Noce zarwane wymyślaniem coraz to nowych, barwnych historii, których nikt nigdy nie przeczyta, które spłoną, leżąc zakurzone na dnie biurka wypełnionego głuchym stukotem spuchniętych palców w starą maszynę do pisania i przesiąkniętych myślami o tym jak kiedyś sławny i bogaty będzie rozdawał autografy napalonym nastolatkom, na jakimś kiczowatym i nie do końca poważnym wieczorze literatury nowoczesnej.
Nigdy nie potrafił pociągnąć fabuły, choć pomysłów było wiele, to każdy wydawał się taki nienaturalny i pozbawiony jakiegokolwiek sensu i logiki, że kontynuowanie go wydawało się nie tylko stratą czasu, ale doskonałym, literackim samobójstwem.
-Nie długo wróci żona, teraz już na pewno nic nie napiszę - Ta myśl nie pozwoliła mu skupić się już do końca tego żałosnego wieczoru.
Północ zero siedem. Podszedł do okna wypatrując autobusu lini 607, którym miała przyjechać kobieta, na którą był skazany do końca swojego życia. Okno mieszkania znajdowało się dokładnie na przeciwko przystanku autobusowego, więc miejsce do obserwacji było co najmniej bardzo dobre, czekał na kobietę, którą kochał, kiedyś, ale miał nadzieję, że autobus nigdy nie nadjedzie, a nawet jeśli to nie wysiądzie z niego ukochana. Stał przez chwilę wpatrzony w migocące latarnie co chwila rozświetlające puste i ciemne ulice południowego Bristolu, autobus nadjechał. Jak na gilotynę czekał aż wyłoni się z niego trzydziestopięciolatka z dwoma wielkimi torbami na zakupy, jednak jedyną osobą, która wysiadła był mężczyzna, na oko niezbyt trzeźwy, w białej, rozerwanej na piersiach koszuli, trochę brudnej, ale całkiem szykownej. Zataczając dwa nieziemskiej urody piruety upadł na kolana. Dłonie położył na twarz, próbując jakby ukryć się w nich na zawsze. Ukłon w stronę ziemi stawał się coraz głębszy. Latarnia zgasła.
-Nie, nie, tylko nie teraz. -Zazwyczaj Greg wpadłby w zdenerwowanie, to że jego żona nie wysiadła z tego autobusu oznaczało, że na pewno nie wróci do domu przed wschodem. Żadnych informacji, żadnych telefonów. W tej chwili liczył się tylko ten konający w ciemnościach mężczyzna, który na pewno swoim zachowaniem miał do przekazania coś ważnego. Zabawne, że najważniejsze gesty, to te których nie widzimy, których nie wykonujemy. Najważniejsze słowa, to te, których nie mówimy, ale też te których nie słyszymy. Powód - strach, skrępowanie, niepewność, może powinniśmy zacząć oceniać i osądzać ludzi nie po tym co robią i mówią, ale po tym czego nigdy od nich nie usłyszeliśmy, choć pewnie nie raz chcieli nam to powiedzieć, albo wykonać gest, na który brakło czasu, odwagi i miejsca.
Latarnia rozbłysła na nowo. Pomarańczowe światło oświetliło plecy mężczyzny, który w ciemnościach zdołał przemieścić się o kilka metrów w ciemność. Greg uchylił okno chcąc podsłuchać pijacki bełkot nieznajomego, a później to opisać w swoich nie do końca poważnych opowiadaniach. Nie udało mu się to, choć pojedyncze słowa dopływały do jego uszu, to nie sposób było wyłowić z nich jakiś głębszy sens. Bełkot. Nic więcej. Zawiedziony zamknął okno, lecz nie mógł oderwać wzroku od monodramu na przedmieściach, miał wrażenie, że już kiedyś spotkał tego człowieka. Sylwetka - podobna. Głos - choć przepity, to brzmiący znajomo. Klęczał na asfalcie, dokładnie tam, gdzie pół roku temu pijany kierowca śmiertelnie potrącił matkę z dzieckiem i dotykał miejsc, w których jeszcze niedawno płonęły plami krwi.
Cała ta sytuacja, której był świadkiem kilka miesięcy wcześniej wróciła do niego jak wspomnienie o dobrych czasach, które nigdy się nie wydarzyły. Otworzył archiwalne wydania lokalnej gazety w internecie, by upewnić się, że jego wspomnienie jest realne, że jest czymś więcej niż tylko wytworem wyobraźni, na granicy której balansował prawie każdego wieczoru.
Faktycznie, pod datą 12 kwietnia 2011 roku trafił na artykuł o tytule "Przedświąteczna tragedia na ulicach Bristolu - pijany kierowca śmiertelnie potrąca swoją żonę i córkę"
Zadzwonił telefon. W pierwszej chwili Greg nawet go nie usłyszał, całkowicie pochłonięty był odtwarzaniem sekwencji ruchów, które miały wtedy miejsce - wstawaniem od biurka, podchodzeniem do okna, odchylaniem flanelowych, bordowo-białych zasłon. Kiedy w końcu wrócił do rzeczywistości, w której znajdowało się jego ciało podbiegł do telefonu.
-Dobry wieczór, śledczy McLean.
-W czym mogę pomóc? - Zapytał nieco zaniepokojony Greg. W pierwszej chwili, na myśl przyszła mu postać pijanego powietrzem mężczyzny, którego obserwował jeszcze kilka chwil wcześniej.
-Potrzebuję kilku informacji o Pana żonie...
poprawnie i bardzo stylowo - językowo, ale chyba zbyt psychodeliczne jak na mnie...
OdpowiedzUsuńA.M.
Czekam na cdn.
OdpowiedzUsuń